SPRZĄTANIE
Nadchodzi dzień, w którym mam ten luksus obudzić się rano
bez budzika. Wstaję niespiesznie. W kuchni natrafiam na krzątającą się mamę,
widzę, jak pakuje owoce do wielkiej torby. Zjadam niewielkie śniadanie,
czytając przy tym fragment książki. Przebieram się szybko w wygodny, trochę już
przykurzony dres i chwytam ściereczkę. Ścieram ostatni kurz, zalegający w
jakimś zapomnianym kącie przedpokoju. Napełniam jeszcze szybko wiadro z wodą i
płynem do podłóg, przecieram kuchnię i łazienkę. Sięgam po pastę do podłóg.
Ostatnie metry kwadratowe zaczynają pięknie błyszczeć.
PAKOWANIE
Siadam na chwilę, żeby sobie odsapnąć. Trochę czytam, a
trochę myślę o tym, jaki film będę oglądać jutro czy pojutrze. Zaczynam przekopywać
internet, żeby go znaleźć. Wreszcie widzę kątem oka zegar, wskazujący już południe.
A i mama zerwała się właśnie ze swojego ulubionego fotela i układa stosy
potrzebnych rzeczy na stole. Czas i na mnie. Ruszam więc w organizacyjny taniec
po pokoju, wyciągając z szafy sukienkę na dzisiejszy wieczór, kilka innych ubrań,
trochę kosmetyków. Oglądając się przez ramię jak szpieg, oceniający sytuację, szybko
wrzucam do torby paczki, owinięte czerwonym papierem w gwiazdki. Żeby tylko przypadkiem
nie zostały zobaczone! Przed drzwiami mieszkania tworzy się przeogromna kupa
toreb i plecaków, i pudełek, i garnków. Jak co roku zastanawiam się, jak to
wszystko pomieści się w moim małym hatchbacku.
POWITANIE
Na dwa razy znosimy cały ten majdan do samochodu i wreszcie
ruszamy. Ulice są jeszcze całkiem ruchliwe. Na szczęście nie ma mrozu, nie jest
ślisko. Nie ma też śniegu, trochę szkoda. Prowadzę uważnie. Ostatnie, czego mi
potrzeba, to stłuczka akurat dzisiaj. Droga zajmuje nam kilka minut więcej niż
zawsze, ale to nic. Wreszcie podjeżdżamy pod dom, brama otwiera się natychmiast,
zapraszając nas do środka.
- Cześć dziadku! – krzyczę jeszcze z garażu.
Po kolei wnosimy nasze bagaże do domu, sztuka po sztuce.
Część ląduje od razu w kuchni, gdzie babcia całuje mnie w policzek, wspinając
się na palce, aby dosięgnąć. Kilka rzeczy trafia prosto pod choinkę, żywą,
wyciętą z ogródka. Resztę rzucamy w naszych pokojach na piętrze.
- Może zjecie żuru? – babcia już czeka z talerzami i chochlą
w ręce. Nie da się jej odmówić.
PRZYGOTOWANIE
Spokojną rozmowę przy stole, toczoną z dziadkiem, przerywa babcia,
stając na progu kuchni i pytając o godzinę. Zerkamy na zegar. To już czas.
Dziadek szuka obrusa, wyciąga deskę do prasowania. Ja kompletuję zastawę
stołową, układam sianko, opłatki, ustawiam szklanki z kompotem. Mamę widać
przez kuchenne drzwi, doprawia jedno z dań, raz po raz siorbiąc z łyżki i upewniając
się, że wszystko smakuje doskonale.
Przebieram się w moją nową, czarną sukienkę. Układam włosy w
luźny kok, podkreślam oczy lekkim makijażem. Na nogi wkładam niebieskie kapcie.
Przecież jesteśmy w domu, to nie miejsce na szpilki. Łapię kilka paczek i
zbiegam na dół, gdzie odkładam je pod choinkę. Widzę, że dziadek już w swoim
garniturze. Wcisnął się w ten ślubny, jak co roku. Babcia przekazuje mi wielką
łyżkę, kuchenne insygnium władzy, i znika w sypialni. Ustawiam talerz z uszkami
na stole, mieszam leniwie w kapuście z grzybami.
WIECZERZA
Zaczynamy od krótkiej modlitwy, jak co roku. Potem dziadek,
głowa rodziny, podaje każdemu opłatek. Babci życzę zdrowia, dziadkowi
cierpliwości, mamie spokoju i odpoczynku. Siadamy na swoich miejscach i już na
talerzu lądują uszka, pływające w czerwonym barszczu. Tak bardzo je lubię, ale
jednak zjadam niewielką porcję, zostawiając miejsce na kolejne potrawy. Zbieram
głębokie talerze ze stołu, aby zrobić miejsce na karpia. Jest pyszny, jak
zawsze. Dokładam sobie ziemniaka i kapusty z grzybami, którą uwielbiam. Staram
się nie krzywić, popijając danie kompotem z suszu.
Pomiędzy jednym a drugim kęsem rozmawiamy o tym i owym. Nie
poruszamy nieprzyjemnych tematów polityki, sportu czy chorób. Babcia opowiada,
jak trudno było obrobić karpia. Dziadek się śmieje, że w tym roku ryba była
wyjątkowo żywotna i wybitnie nie chciała zostać zjedzona.
Zgarniam znów talerze, w czasie gdy dziadek gasi światło, zapalając
tylko kolorowe lampki choinki. Siadamy w fotelach, babcia tylko zostaje na
swoim ulubionym krześle. Zaczyna dziadek lekko fałszującym tenorem:
- Dzisiaj w Betlejem, dzisiaj w Betlejem wesoła nowina…
PREZENTY
Śpiewamy tak jedna po drugiej, potem trzecia, czwarta, piąta…
Wreszcie kończą się pomysły i chęci, zapalam więc światło i jako najmłodsza w
rodzinie zaczynam rozdawanie prezentów od Dzieciątka.
- Taka wielka paka dla mnie? Musiałabym być bardzo grzeczna!
– śmieje się mama, gdy podaję jej torbę.
- Jeee! – cieszy się dziadek, wygrzebując z paczki swoje
ulubiony pistacje. Okrzyki i westchnięcia radości są trochę udawane, większość
z nas spodziewała się tego, co dostanie. Ale jednak trafia się kilka
niespodzianek.
Pierwsza podnosi się babcia, przynosi z kuchni makówki i
pierniki, stawia wodę na kawę dla dziadka i dla mnie oraz herbatę dla siebie i
mamy. Już nawet nie trzeba pytać, kto co pije, co roku jest tak samo. Dziadek
obiera mandarynki. Reszta owoców i słodkości ląduje z powrotem w paczkach,
które upychamy gdzieś na szafkach, żeby nie przeszkadzały. Rozrywam dwa
sklejone przez niedoschnięty lukier pierniki, przygryzam jeden, obserwując to
kameralne grono, w którym spędziłam Boże Narodzenie już ponad dwadzieścia razy.
Dobrze jest. Cieszę się chwilą.
ŻYCZENIA
Kiedy w podstawówce zakładałam pierwszego bloga, zwyczajem
było na Święta złożyć Wam, drodzy Czytelnicy, życzenia. Nie wiem, czy dzisiaj,
w poważnym świecie blogosfery, dalej jest miejsce na takie posty, ale zaryzykuję.
Życzę Wam, kochani Czytelnicy, żebyście spędzili te Święta z Waszymi bliskimi.
Żeby między Wami królowała miłość, zaufanie i ciepło. I żeby Magia Świąt
pozwoliła Wam się poczuć i została z Wami na długo. Wesołych Świąt.