CO MNIE ZASKOCZYŁO W HISZPANII? #2
W Hiszpanii spędziłam już w sumie rok. Przez dziewięć
miesięcy mogłam poznawać życie tam z pozycji studenta, a w czasie ostatniego
lata byłam już trochę bardziej typowym mieszkańcem - imigrantem. W czasie tych
miesięcy przyzwyczaiłam się do hiszpańskich zwyczajów, ale wiele rzeczy nadal
mnie dziwi. Przygotowałam zestawienie kwestii, które najbardziej mnie
zaskoczyły, zarówno na początku mojego pobytu w tym kraju, jak i pod koniec
tego okresu.
W PIERWSZEJ CZĘŚCI TEKSTU pisałam już o kilku intrygujących
i zaskakujących hiszpańskich zwyczajach. Było o filmach z dubbingiem,
bezwzględnym pierwszeństwie pieszego, zasłoniętych oknach. Ale to tylko mała
część tego, co może zszokować, mimo że wydaje się, że akurat Hiszpania jest nam
dobrze znana. Co jeszcze może zadziwić? Przeczytajcie sami!
JAK TRWOGA, TO NA
OSTRY DYŻUR
O tym zaskakującym fakcie dowiedziałam się dopiero po
dłuższym związku z Hiszpanią. Znacie ten moment, kiedy bierze was choroba albo
jesteście przeziębieni, więc idziecie do apteki po Gripex i wskakujecie pod
kołdrę? Nie w Hiszpanii. Tam swoje kroki skierowalibyście na ostry dyżur. Tak,
dokładnie tam. Nie brakuje tam pacjentów z katarem czy po prostu bólem głowy.
Nie przewlekłym, tylko takim zwykłym, który na pewno każdemu z was kiedyś się
przytrafił. Sama miała okazję kiedyś czekać na kogoś w holu przed ostrym
dyżurem. Na metalowych ławkach siedziało całe mnóstwo osób, zagadanych,
rozmawiających przez telefony, tkwiły tam matki z rozbieganymi i rozkrzyczanymi
dziećmi. Nikt w moich oczach nie wyglądał na chorego tak poważnie, aby
rzeczywiście wymagać natychmiastowej pomocy w szpitalu. Dla Hiszpanów jednak
jest to wygodny sposób na załatwienie podstawowych badań (które i tak są tam
wykonywane o wiele częściej niż w Polsce) czy zdobycie L-4.
CZYM TO SIĘ (MY)JE
W czasie pobytu na Erasmusie mieszkałam w mieszkaniu
studenckim, w którym sprzątanie było… no cóż, studenckie. Nie znaczy
oczywiście, że panowałam brud i nieład, po prostu nie miało dla nas aż takiego
znaczenia, czym właściwie myjemy tę wannę czy podłogę. Dlatego nie zdawałam
sobie sprawy, że rok później, otworzywszy szafkę ze środkami czystości,
zaopatrzoną przez mojego chłopaka, zrobię wielkie oczy. Wśród kilku butelek nie
znalazłam ani jednej znajomej. Dziwne nazwy, jeszcze dziwniejsze zapachy i
przeznaczenie nie do rozszyfrowania. Nie ma CIF-a
ani niczego, co choć trochę przypominałoby mleczko czyszczące. W sklepie na
półce nie stoi Domestos ani nic o
zakrzywionym dzióbku, idealnym do mycia muszli w łazience. Nie natkniesz się
też na psik do kurzu ani sprej do szyb. Mój chłopak, nieźle rozbawiony,
tłumaczył mi po kolei, co mogę myć czym, śmiejąc się, że nie ogarniam
sprzątania we własnym domu. Moje ciche protesty, że przecież musi by coś
takiego białego, kremowego, jak śmietana, czym mogę wyszorować brudny kosz na
pranie, zostały natychmiast zgaszone przez ewidentny brak znajomych mi opakować
w największym supermarkecie. Nie pozostało mi nic innego, jak przyzwyczaić się
do rozcieńczania wodą odpowiednich substancji. I wiecie co? Okazało się, że
czyszczą równie dobrze.
MIERDA, CZYLI HISZPAŃSKIE GÓWNO
Powszechnienie znana otwartość Hiszpanów przejawia się w
wielu aspektach życia. Jednym z nim jest fakt, że ich język jest prosty,
czytelny, bez zbędnych podtekstów i utrudnień. I znaczy dokładnie to, co ma
znaczyć. W związku z tym nikt nie widzi nic złego w wyrażaniu się w zrozumiały,
otwarty i szczery sposób. Tak zwane brzydkie
słowa nie są językowym tabu i można ich spokojnie używać na co dzień,
właściwie w każdej rozmowie. Bo dla Hiszpanów to nie są zakazane sformułowania,
tylko po prostu sposób na wyrażenie jakiejś emocji. Więc jeśli tylko adekwatnym
do sytuacji określeniem jest słowo mierda
(gówno), to należy go użyć. Rozmawiając z koleżanką czy z królem.
Obojętnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz