ZŁOTY KAPELUSZ, CZYLI JAK ZDARZYŁO SIĘ NIEMOŻLIWE

Nie jestem imprezowym człowiekiem. W zasadzie nigdy nie byłam. Owszem, lubię spędzać czas z przyjaciółmi przy kawie, rozmawiając, śmiejąc się i żartując. Całkiem nieźle udaje mi się prowadzić rozmowę z nowopoznanymi znajomymi znajomych. Ale nie dam się namówić na wyjście na całonocną, suto zakrapianą imprezę, w czasie której zwiedza się połowę barów i ze trzy kluby. To nie znaczy, że nie spędziłam w ten sposób żadnej nocy w życiu. Byłam. Widziałam. Nie przekonało mnie.

Dlatego też właśnie zapytana, gdzie poznam miłość mojego życia, mogłam stworzyć całą listę miejsc, a klubownia-imprezownia i tak zawsze lądowała na samym końcu. Gdy tylko pomyślałam o typie faceta, jaki zawsze stoi przy barze w każdej dyskotece i czeka na swoją ofiarę, której kupi drinka lub dwa, a po jednej nocy wyrzuci z pamięci, to utwierdzałam się w przekonaniu, że gdzie jak gdzie, ale tam to nikogo na życie spotkać się nie da. Do czasu, kiedy ubrałam złoty kapelusz.

IMPREZY NIE, A HALLOWEEN TO JUŻ W OGÓLE

Jeden jedyny raz w życiu obchodziłam Halloween. Bynajmniej nie dlatego, że jak Rejtan rzucam się w obronie polskiej tradycji. Po prostu jako mało imprezowy człowiek nie widziałam potrzeby wychodzenia na miasto, i to jeszcze w przebraniu! No ale jak już wyjechałam na tego Erasmusa, to wypadało pożyć studenckim życiem, więc umalowałam twarz tanimi farbkami z chińskiego sklepu i kupiłam błyszczący, brokatowy kapelusik. A ja już wylądował na mojej głowie, to podążyłam za grupą znajomych do dyskoteki.

party fiesta koncert miłość

SAMOTNIK BEZ PRZEBRANIA

W klubie było tłoczno, mimo przebrań, widziałam sporo znajomych twarzy innych zagranicznych studentów. W ścisku i duchocie, pląsając w rytm jakiejś typowej, głośnej piosenki, partnerzy do tańca gubili się i odnajdywali, co chwilę ktoś inny obijał się o siebie, witał się czy całował. No, wiadomo, typowa impreza. Znajomy miejscowy zaprowadził mnie do kąta za barem i wywrzeszczał do ucha, przekrzykując jazgot głośnika: - To jest mój brat.

Uścisnęłam się z jakimś wysokim, ciemnowłosym chłopakiem. Co za dziwak. Nie tylko jako jedyny z klubu nie był przebrany, ale w dodatku stał tam przede mną w koszulce termicznej rodem spod kostiumu narciarskiego. Zatańczyłam z nim jakiś kawałek czy dwa, a potem tak szybko, jak go poznałam, zapomniałam i rzuciłam się w wir dalszej zabawy.

TO JEST MIŁOŚĆ I KOCHANIE

Los jest przewrotny. Możesz zawsze opowiadać, że spędzisz życie z blondynem. Że nie ma opcji, żeby partner na całe twoje życie nie umiał tańczyć. Albo zarzekać się, że na imprezie to ty na pewno nie poznasz miłości swojego życia. A potem stanie się dokładnie to, co miało być niemożliwe.

Poznałam go na imprezie z okazji Halloween, 30. października, dwa lata temu. W ostatnim miejscu, w jakim mogło to się wydarzyć, w którym znalazłam się z naprawdę nieprawdopodobnego w moim przypadku powodu. I co? I się cieszę. Nie dałam się przekonać do całonocnych imprez w zatłoczonych klubach. Nie przebieram się na koniec października ani nie wycinam oczu w dyni. Ale wiem, że powiedzenie Nigdy nie mów nigdy naprawdę ma sens.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz