SPEŁNIANIE MARZEŃ A BYCIE FAIR

SPEŁNIANIE MARZEŃ A BYCIE FAIR

Ostatnio bardzo mocno skupiłam się na realizacji kolejnych, wytyczonych na ten rok celów. Pedantycznie, krok po kroku wykreślałam kolejne wykonane etapy pracy z listy zadań, żmudnie, szczebel po szczeblu pokonywałam drabinę, której zwieńczeniem miała być satysfakcja i sukces. Osiągnęłam to, co założyłam – przyszedł sukces i kolejny milowy krok w drodze do wymarzonego życia. Tylko jakoś pomiędzy tymi wszystkimi etapami i zadaniami zagubiłam zwyczajne bycie fair wobec ludzi wokół. I dlatego razem z sukcesem nie dostałam euforii szczęścia i satysfakcji. Było tylko jakieś takie kwaśne uczucie zakończenia kolejnego zadania.

marzenia sukces cel bycia fair stres spokój

HIERARCHIA WARTOŚCI

Po doświadczeniach ostatnich miesięcy dochodzę do wniosku, że zanim zabrałam się za odhaczanie kolejnych zadań listy celów, powinnam była stworzyć jakąś mocną hierarchię wartości. Taką, która jasno wyznaczałaby granice tego, co można poświęcić w imię celu. Która pomogłaby mi jasno ocenić, czy gra jest warta świeczki i czy dla realizacji marzeń warto przestać być fair. Bo czasem w ferworze walki, w trudniejszym momencie życia naprawdę można się trochę zgubić.

Co myślę o tym teraz? Czy ważniejsze jest bycie w porządku wobec innych ludzi, czy własne cele? To chyba zależy od ludzi.

CO JEST TWOIM CELEM

Ale nie tylko o byciu fair można zapomnieć. Dużo łatwiej jest zagubić swoje cele i w przeświadczeniu o konieczności bycia w porządku wobec innych zacząć spełniać ich cele i ich wizje. Wiem z własnego doświadczenia, że warto w spokojnym momencie znaleźć trochę czasu i usiąść z kawą czy herbatą nad kartką papieru, aby bez presji zdefiniować własne priorytety i zapisać wnioski. A potem strzec tej kartki jak oka w głowie, bo kiedy znów nadejdzie wielka burza w życiu, można będzie po nią sięgnąć, aby upewnić się, w którym kierunku iść.

I nie chodzi tu o to, że w życiu cele się zmieniają. Że marzyłeś o czymś, a potem życie zweryfikowało twoje oczekiwania, że zostałeś rodzicem i celem numer jednej jest teraz twoje dziecko albo że chciałeś być sportowcem, ale nabawiłeś się takiej kontuzji, że teraz priorytetem jest powrót do zdrowia. Mam na myśli raczej to, że nieraz tak bardzo chcemy być fair wobec innych, że zapominamy o byciu fair wobec siebie. A nie da się być w porządku dla ludzi, gdy nie żyje się w zgodzie ze sobą.

Problemem jest tylko odpowiedź na pytanie, jak znaleźć ten idealny balans między byciem fair wobec siebie i wobec innych.

ZA DZIESIĘĆ LAT

Ja mam na to sposób. Kiedyś podpowiedział mi go mój chłopak i odtąd za każdym razem, gdy waham się, jak postąpić, pytam siebie o to, co z aktualnych wydarzeń i rozterek będzie dla mnie ważne za dziesięć lat. Czy to, że postąpiłam nie fair wobec kogoś, kto i tak nie był mi bliski? Czy to, że odpuściłam swoje marzenie w imię bycia w porządku? Czy może wreszcie za dziesięć lat będę szczęśliwa w miejscu, do którego doprowadził mnie schodek, nad którego użyciem teraz tak bardzo się zastanawiam?

Wieloma sprawami dnia dzisiejszego niezmiernie się przejmujemy, a za dziesięć lat nawet nie będziemy o nich pamiętać. Czy więc naprawdę są aż tak ważne?

Czasem w życiu trzeba być cynikiem i chłodno kalkulować. Poświęcić coś w imię czegoś. Dokonać wyboru. Może dzisiaj nie da ci on bezwarunkowej radości i czystej satysfakcji, ale wiesz już, że w przyszłości sobie za niego podziękujesz.

CODZIENNIK #02: KLIENCI

CODZIENNIK #02: KLIENCI


CODZIENNIK to cykl opowiadań o zwykłych czynnościach i banalnych rzeczach z życia wziętych. Nie ma on żadnego konkretnego celu, nie będzie ani motywował, ani ułatwiał życia, nie będzie też pomagał zorganizować czas ani spełnić marzenia. To tylko takie sobie teksty, które może będzie Ci się, Drogi Czytelniku, miło czytać przy popołudniowej kawie. Może czasem uśmiechniesz się delikatnie pod wąsem (lub pod nosem, jeśli wąsa nie posiadasz), a może westchniesz rzewnie. A potem wrócisz do zwykłego rytmu i normalnych spraw, tworząc swój własny codziennik na żywo.

korpo garnitur dress code work stress

KLIENCI

Siedzę sobie spokojnie, ukryta za wielkim monitorem, i zajmuję się ważnymi, prywatnymi sprawami, takimi jak oglądanie foremek do ciast w chińskim sklepie internetowym, a oni mają czelność przyłazić i czegoś chcieć. Zadawać pytania. Potrzebować pomocy. W najgorszym razie po prostu mówić „Dzień dobry!”. Przecież to mi przeszkadza!

Dla świętego spokoju odrywam jednak wzrok od ekranu i, przybierając ten idealny, naturalny uśmiech, promiennie spoglądam na nich i ze słodką radością w głosie pytam, w czym mogę pomóc. I wtedy dopiero się zaczyna. Zalewa mnie fala, tsunami wręcz, pytań tak dziwnych, że aż śmiesznych. Ile kosztuje metr kuchni? (Ale tej za trzy stówy za zestaw czy za trzydzieści tysięcy na wymiar?). W jakiej cenie jest taki zwykły piekarnik? (Ale ten zwykły-wolnostojący-pięćdziesiątka-gazowy-biały czy ten zwykły-do zabudowy-elektryczny-z podwójnym termoobiegiem-z wifi-z bluetoothem-ze sztuczną intelingencją?)

Ale! Przecież to dopiero początek. Bo ich interesuje taka kuchnia… No i trzeba wstać, wyjść z bezpiecznej strefy za biurkiem, pokazać ludziom swoje metr sześćdziesiąt i służbową koszulę z logo firmy, przejść się z nimi alejką, zgubić ich po drodze dwa razy i wrócić się, żeby ich odnaleźć, kontynuować marsz, aby wreszcie, z nadzieją na procent premii od sprzedania drogich mebli, rozczarować się doszczętnie, stając przed ścianą tanich szafek w zestawach. Wysłuchać narzekania, że nie da się kupić od ręki. Że kolor nie ten. Że wymiar nie ten. Że dlaczego nie można w tej cenie, ale z litego drewna i w nietypowym rozmiarze. Że ile by te wszystkie meble kosztowały.

Więc zapraszam delikwentów do biurka, ruszam przodem w drogę powrotną, tym razem wolniej, żeby znów gdzieś mi nie zaginęli. Siadam po swojej bezpiecznej stronie. Kartka na blat. Kalkulator z szuflady. Cennik z szafki. Ołówek w dłoń. I liczymy. Liczymy. Rysujemy. Liczymy. Za drogo. Oni jednak chcą jakieś tańsze.

Więc jeszcze raz wypełzam do nich i, płaszcząc się w uśmiechach i zachętach, doradzając i komentując, zabawiając dzieci, mężów i teściowe oprowadzam po ekspozycji. W zamian słyszę tylko: za drogo. Za brzydko. Za zwyczajnie. Za dziwnie. Za czarno. Za biało. Za dużo drewna. Za mało drewna. Te! Wyrywam się z letargu potakiwań i notuję w pamięci.

Historia znów się powtarza: kartka, kalkulator, cennik, liczenie…

I gdy już, już myślę, że tak! Że oto moje wysiłki i cierpienia przekonały kogoś, że to właśnie dziś jest jego wielki dzień, kiedy płacąc jedynie trzydzieści procent zaliczki, zamówi wymarzoną kuchnię, słyszę:

- To my to jeszcze przemyślimy. Do widzenia.

I już znowu jestem tylko ja i chiński sklep z darmową wysyłką.