CEL, CZYLI CO CIĘ RUSZY Z KANAPY

CEL, CZYLI CO CIĘ RUSZY Z KANAPY

Właśnie zjadłeś obiad. Siadasz na kanapie, przed tobą na stoliku stawiasz kubek aromatycznej kawy albo gorącej herbaty, być może towarzyszy mu talerzyk z kawałkiem ciasta od babci. Zerkasz bez emocji na telefon, leniwie przeglądasz Instagrama, możesz włączasz telewizor, żeby czwarty raz obejrzeć ten sam odcinek serialu. „Muszę się pouczyć” – myślisz bez entuzjazmu. Albo: „Powinienem popracować”. W sumie to coś być nawet porobił, ale jakoś tak ci się nie chce, nie umiesz zmóc się w sobie i ruszyć się z wygodnej kanapy. Brzmi znajomo? Pewnie tak.
Każdy z nas zmaga się czasem z brakiem motywacji. Wiesz, że coś jest do zrobienia, ale cholernie nie chcesz i nie umiesz się za to zabrać. Wiesz dlaczego? Ja wiem. Masz problem z celem.

dobre planowanie organizacji czasu

OKREŚL, CO BĘDZIESZ ROBIĆ

Jak bardzo motywująco brzmi tekst: „Muszę się pouczyć”. Wcale? No właśnie. A gdyby w zamian powiedzieć: „Muszę przeczytać trzy rozdziały podręcznika z biochemii i zrobić z nich notatki”? Lepiej? Na pewno. Kiedy masz do zrobienia coś, na co niekoniecznie masz ochotę, staraj się być jak najbardziej precyzyjny. Określ jasno, na czym będzie polegać twoje zadanie i ile dokładnie pracy przed tobą. Dzięki temu łatwiej ci będzie psychicznie nastawić się do wysiłku i w dodatku bez problemu skontrolujesz swój postęp. A przecież nic nie motywuje lepiej niż świadomość, że coraz bliżej do końca. Warto jeszcze trochę się wysilić i mieć to z głowy.


BYLE DO KOŃCA

Kiedy już wiesz, jaka dokładnie praca cię czeka, spójrz w kalendarz. Fakt, że niektórzy reagują alergią na słowo deadline i sama świadomość jego istnienia nie napawa optymizmem, ale mimo wszystko warto go sobie zanotować. Nie po to, żeby wszystko robić w noc przed tą datą. Właściwie to dokładnie po to, żeby tego wtedy NIE robić. Na podstawie deadline’u spokojnie możesz zaplanować sobie pracę w czasie, w ramach potrzeby dzieląc ją na etapy. Dzięki temu nie tylko nie będziesz panikować w ostatniej chwili, ale też obowiązki, podzielone na mniejsze zadania, nie przytłoczą cię. A dodatkowo częściej będziesz mieć jakiś cel do zrealizowania. A dobry cel to przecież plus sto do motywacji.

szczęście satysfakcja spełnienie marzeń

UWAGA NA PUŁAPKĘ

Z wyznaczaniem sobie dobrego celu wiąże się pułapka. To twoje Ego, które wierzy, że jesteś tak super, że w ciągu godziny opanujesz materiał z całego semestru i jeszcze posprzątasz mieszkanie. Otóż niestety, prawda jest taka, że nie dasz rady. Nikt by nie dał. Wyznaczając sobie cel, pomyśl o tym, czy rzeczywiście dasz radę go zrealizować. Oczywiście, cel powinien być ambitny i kosztować cię trochę wysiłku, z którym musisz się liczyć, ale nie przesadzaj z trudnością zadania. Nic tak nie demotywuje na przyszłość jak niewypełnienie postanowień. A co jeśli mimo wysiłku zdarzy się mała wpadka i celu nie osiągniesz? Nic. Tak, naprawdę. Nic. Po prostu się nie poddawaj i działaj dalej!
Ustalanie celów i priorytetów to, wydawać by się mogło, podstawa planowania, organizacji czasu i motywowania się. Mimo to jednak wielu z nas często ma problem z określeniem, po co to wszystko robi i do czego zmierza. Dzieje się tak w wielu sferach życia, jakbyśmy trwali w nim z przyzwyczajenia. Niewielki błąd, a często kosztuje nas dobry humor, uśmiech i radość. Czy naprawdę warto je poświęcać? Czy może skupić się chwilę i dobrze określić swój cel?



*W poście znajduje się moja interpretacja znanej z dziedziny zarządzania i coachingu koncepcji celu S.M.A.R.T. Stosowałam się do przedstawionych przeze mnie porad, zanim dowiedziałam się o jej istnieniu. I muszę przyznać, że naprawdę działa ;)
WSZYSTKO MA SENS

WSZYSTKO MA SENS

life is a miracle

Być może już się zorientowaliście, czytając poprzednie wpisy, ale gdyby ktoś jeszcze nie wiedział, oznajmiam: jednym z najważniejszych wydarzeń w moim dwudziestotrzyletnim życiu był wyjazd na Erasmusa do Hiszpanii. Wpłynął pozytywnie na moją wiedzę i obycie, dzięki niemu stałam się bardziej otwarta i tolerancyjna, a nawet zweryfikował i zmienił moje plany na resztę życia. Ale po kolei.

Było w moim życiu kilka takich momentów, w których pytałam sama siebie: po co to wszystko? Dlaczego to robię? Czemu to musi przytrafiać się mnie? Najczęściej te hasła pojawiały się w mojej głowie wtedy, gdy coś poszło nie tak. Gdy spotykało mnie rozczarowanie lub kiedy zwyczajnie było mi smutno i czułam się rozgoryczona niesprawiedliwością życia. Oczywiście na takie pytania nigdy nie znajdowałam odpowiedzi, co tylko potęgowało niezadowolenie. Do czasu.

A dokładniej do czasu, kiedy wyjechałam i stało się to, na co od dawna czekałam. Poznałam go i zakochałam się. I w tym momencie nagle, niczym grom z jasnego nieba, trafiła mnie myśl o tym, że poprzednie rozczarowania i rozgoryczenia, smutne chwile i nietrafione decyzje – to musiało się wydarzyć, żebym znalazła się tam, gdzie czekało moje szczęście.

Musiałam złamać serce i mnie musiano je złamać. Musiałam odnowić kontakty po to, żeby znowu je zrywać. Musiałam poznać nowe osoby, choć w tym czasie rozpadały się dawne przyjaźnie. Musiałam płakać, żeby potem znów się śmiać. Musiałam zaczynać coś, co natychmiast lądowało w kącie zapomnienia i musiałam kończyć rzeczy, które potem znów zaczynałam. Po prostu tak miało być.

Patrząc obiektywnie, zagraniczny wyjazd nie był niczym więcej niż decyzją i odrobiną przygotowania. A potem tylko czerpaniem z życia pełnymi garściami. Dla mnie jednak było to zwieńczenie splotu wesołych i smutnych wydarzeń, które musiały mieć miejsce, abym tę decyzję podjęła. Dzięki wyjazdowi stałam się bardziej cierpliwa i z większym zrozumieniem zaczęłam przyjmować życie takim, jakim jest. A bywa oczywiście różne. Jak to życie.
CO MNIE ZASKOCZYŁO W HISZPANII?

CO MNIE ZASKOCZYŁO W HISZPANII?

W Hiszpanii spędziłam już w sumie rok. Przez dziewięć miesięcy mogłam poznawać życie tam z pozycji studenta, a w czasie ostatniego lata byłam już trochę bardziej typowym mieszkańcem - imigrantem. W czasie tych miesięcy przyzwyczaiłam się do hiszpańskich zwyczajów, ale wiele rzeczy nadal mnie dziwi. Przygotowałam zestawienie kwestii, które najbardziej mnie zaskoczyły, zarówno na początku mojego pobytu w tym kraju, jak i pod koniec tego okresu.


napis hiszpański

Teraz już jestem zdecydowana na wyjazd do Hiszpanii na stałe, ale z pomysłem tym oswajałam się przez jakiś czas, starając się nie ulec emocjom. Dlatego najpierw znalazłam się tam jako studentka, nie tylko dlatego, żeby zwyczajnie wykorzystać możliwości edukacyjnego pobytu za granicą, o czym pisałam już we WPISIE O KORZYŚCIACH Z ERASMUSA, ale też po to, żeby pomieszkać trochę poza Polską i sprawdzić, jak to jest radzić sobie w innym kraju. Było na tyle dobrze, że zdecydowałam się przedłużyć pobyt o kolejny semestr. A w dalszej kolejności wybrałam się do Hiszpanii na praktyki oraz po to, żeby pomieszkać trochę z moim chłopakiem. Jako że wszystkie te etapy zaliczam do bardzo udanych, spokojnie mogę już być pewna swojej decyzji o wyjeździe. A razem z nią oczywiście przyjdzie mi spotkać jeszcze wiele niespodzianek.

FILMY Z DUBBINGIEM W ZAMKNIĘTYM CENTRUM

Dość szybko po przyjeździe do Hiszpanii wybrałam się do kina. Nie znałam oczywiście kin studyjnych, więc wybór padł na jedno z sieciówki, znajdujące się w centrum handlowym. Pierwszy szok przeżyłam, gdy pocałowałam klamkę drzwi wejściowych do budynku. Okazało się bowiem, że w Hiszpanii w niedziele centra handlowe są zamknięte. Na tle Europy nie jest to oczywiście wyjątek, niemniej jednak ja byłam zaskoczona.

Gdy już udało mi się dostać do kina, zaskoczyło mnie, że film, choć angielski, jest po hiszpańsku. Później powiedziano mi, że Hiszpanie dubbingują wszystkie produkcje bez wyjątku. Nic z napisami nie trafi do kina. A jeśli już, to jest to wyjątkowy i oryginalny seans w ofercie specjalnej.

PO PROSTU IDŹ

Jesteś pieszym? Więc idź. Bardzo pozytywnym zaskoczeniem był dla mnie fakt, że hiszpańscy kierowcy bezwzględnie respektują prawo pierwszeństwa osób niezmotoryzowanych. Po prostu podchodzisz do krawędzi chodnika i idziesz. Na trochę bardziej ruchliwej ulicy czasami warto rozejrzeć się na boki, ale tylko tak na wszelki wypadek. Szybko przyzwyczaiłam się do tego modelu ruchu, dlatego potem omal nie zginęłam tuż po wyjściu z lotniska w Polsce.

Z drugiej strony obserwując ruch samochodowy z pozycji pieszego myślałam, że tam nie da się nikogo nie przejechać, nie zginąć albo przynajmniej nie zarysować auta. Notoryczny brak kierunkowskazów na rondach czy absolutnie nieprzepisowe przejeżdżanie z pasa na pas to tylko kilka rzeczy, których bardzo się obawiałam, wsiadając za kółko. Okazało się jednak, że hiszpański ruch jest mimo wszystko niesamowicie płynny, a manewry innych kierowców – o dziwo – przewidywalne. Dodatkowo Hiszpanie nie jeżdżą tak gwałtownie, jak Polacy, i naprawdę ani razu nie bałam się, że ktoś nagle skądś wyskoczy jak Filip z konopi.

polka w hiszpanii

CIEMNO WSZĘDZIE

Przechadzając się ulicami, często miałam okazję widzieć długie rzędy okien, zasłoniętych zewnętrznymi żaluzjami przez cały dzień. Z początku myślałam, że może po prostu jest tam aż tak dużo pustych mieszkań. Później jednak dowiedziałam się, a także sprawdziłam na własnej skórze, że w hiszpańskich mieszkaniach opuszcza się żaluzje z powodu słońca, a potem jakoś tak z przyzwyczajenia się ich nie podnosi. Może i wydaje się to dziwne, ale rzeczywiście, przebywając tyle czasu w ciepłym i słonecznym klimacie, nie odczuwa się takiego smętnego nastroju, jaki powoduje u nas półmrok.

Zaskoczeń i zdziwień w Hiszpanii przeżyłam więcej. Spokojnie mogłaby o nich napisać jeszcze kilka postów i… tak właśnie zrobię. Czekajcie na kolejne części, na pewno będzie w nich jeszcze kilka niespodziewanych faktów i ciekawostek.

A Wy mieliście podobne wrażenia z jakiegoś kraju? Może przydarzyło Wam się coś zaskakującego w czasie zagranicznego wyjazdu na wakacje?

#02 MIESIĄC Z JUST | PAŹDZIERNIK

#02 MIESIĄC Z JUST | PAŹDZIERNIK

Seria wpisów MIESIĄC Z JUST to comiesięczny post, w którym piszę po krótce o tym, co u mnie słychać, oraz dzielę się tym, co dobrego mnie spotkało w minionym miesiącu. Znajdziecie w nim rzeczy, które ostatnio odkryłam i które polecam, aktualne wydarzenia z mojego życia oraz kilka refleksji na temat ostatnich tygodni. Zapraszam!


POPRZEDNI MIESIĄC:



ZNOWU W POLSCE

Na początku października, po trzech miesiącach pobytu w Hiszpanii, skończyłam praktyki w jednym a tamtejszych biur projektowych i wróciłam do Polski. Nie była to ogromna zmiana w moim życiu, ale kilka dni zajęło mi ponowne przyzwyczajenie się do życia tutaj. Zaczęło się od tego, że prawie zginęłam na przejściu dla pieszych tuż po przylocie, kiedy odruchowo – jak to zwykło się czynić z Hiszpanii – weszłam na pasy bez rozejrzenia się na boki. W Hiszpanii, a przynajmniej tam, gdzie zdarzyło mi się być, prawo pierwszeństwa pieszego jest bezwzględnie przestrzegane.
Powrót do Polski był jednoznaczny z powrotem na uczelnię. Mam na szczęście niewiele zajęć, ale i tak ciągle jeszcze ciężko mi się przyzwyczaić do studiowania. Choć oczywiście spotkania ze znajomymi zarówno z uczelni, jak i spoza niej, to świetna sprawa. Mam wrażenie, że w październiku nadrobiłam ostatnie trzy miesiące nieobecności, jeśli chodzi o wspólne wyjście na kawę, robienie pizzy czy wpadanie do siebie na herbatę.

NOWE POMYSŁY

Październik okazał się też dla mnie miesiącem nowych pomysłów. Jeden z nich jest już w trakcie realizacji. Jesień, a szczególnie taka deszczowa, to dla mnie, wspinacza, czas powrotu do regularnych treningów, które naprawdę kocham. A miłość należy pielęgnować. I właśnie kierując się tą myślą podjęłam decyzję o rozpoczęciu kursu na trenera personalnego. Póki co odbyło się już kilka zajęć i jestem oczarowana ilością wiedzy, którą mogę zdobyć. Nie wiem, czy docelowo chcę pracować jako trener personalny, a raczej wiem, że mam trochę inny pomysł, ale póki co o nim nie mówię, żeby nie zapeszyć.

W tym miesiącu rozpoczęłam też przygotowania do pewnego projektu, o którym niestety też nie mogę opowiadać w szczegółach. Powiem tylko, że jeśli wszystko pójdzie dobrze, to ujrzy on światło dzienne tuż po Nowym Roku i będzie to coś, czego właściwie jeszcze nie ma na polskim rynku. Ponieważ jednak traktuję ten temat poważnie, przede mną sporo pracy teoretycznej i nauki.

pilsko widok ze szczytu


BLOG

W październiku na blogu pojawiło się więcej postów niż w poprzednich miesiącach, choć wymagało to ode mnie trochę gimnastyki organizacyjnej. Mam jednak nadzieję, że nie ucierpiała na tym jakość tekstów. Ostatnie posty na blogu:

KULTURA W PAŹDZIERNIKU

W październiku udało mi się obejrzeć kilka filmów, z których zdecydowanie mogę polecieć niesamowicie ciekawą produkcję „TWÓJ VINCENT”. Film powstał we współpracy polsko-brytyjskiej i moim zdaniem jest jedną z najciekawszych propozycji ostatniego czasu. Zaskoczeniem jest już sama technika, którą posłużyli się producenci. Film bowiem w całości został… namalowany! Historia, tocząca się wokół tajemnicy śmierci Vincenta van Gogha, również mnie zaciekawiła. W każdym razie – na pewno warto.


Z kolei jeśli chodzi o książki, to za poradą Marty z bloga MARTAPISZE.PL, sięgnęłam do pozycję „Magda.doc” Marty Fox. Pierwsze strony co prawda raczej mnie męczyły, ale szybko przyzwyczaiłam się do formy pamiętnika, a także do języka lat dziewięćdziesiątych, w którym przeplatają się zwroty używane dzisiaj z wyrażeniami z czasów słusznie minionych. Książka opowiada historię dziewczyny z klasy maturalnej, która niespodziewanie zachodzi w ciążę. O jej walce o siebie czyta się z wypiekami na twarzy i nieraz z łezką w oku. Zdecydowanie polecam. A tym czasem biegnę po drugą część, czyli „Paulina.doc”.

jesienna książka ebook do poczytania


I tylko tyle, albo aż tyle, działo się u mnie w październiku. Listopad pod tym względem będzie bardziej szalony, bo w planie mam wyjazd do Warszawy, delikatną zmianę w treningach oraz stworzenie czegoś tylko dla siebie. Trzymajcie kciuki za to, żeby nie zabrakło mi czasu!

A jak Wam minął październik? Dajcie koniecznie znać w komentarzu!