#05 MIESIĄC Z JUST: CHAOS, CHOROBA I NOWA MIŁOŚĆ


Seria wpisów MIESIĄC Z JUST to posty, w których piszę po krótce o tym, co u mnie słychać, oraz dzielę się tym, co dobrego mnie spotkało w minionym miesiącu. Znajdziecie w nim rzeczy, które ostatnio odkryłam i które polecam, aktualne wydarzenia z mojego życia oraz kilka refleksji na temat ostatnich tygodni. Zapraszam!


Kwiecień był w tym roku pierwszym w pełni wiosennym, choć może lepiej powiedzieć letnim, miesiącem. Były święta, były moje urodziny, przyjechał do mnie chłopak, świeciło słońce, znalazłam też nową miłość. Chyba trudno o bardziej pozytywny czas. A mimo wszystko bardzo cieszę się, że ten miesiąc już się skończył. Dlaczego?

nowa miłość wiosna

CHAOS WOKÓŁ MNIE

Kwiecień miał być miesiącem prostoty i minimalizmu, jeśli chodzi o planowanie. Chciałam mieć mniej na głowie i luźniejszy okres, aby móc spokojnie spędzić czas z chłopakiem, z którym jeszcze przez jakiś czas tak rzadko się widujemy. Chciałam mieć jak spokojnie cieszyć się dniem urodzin i piękną pogodą. Miało być cudownie, a wyszło… jak zwykle.

Były dobre złego początki – w czasie pobytu Michała w Polsce udało mi się wszystko tak poukładać, aby rzeczywiście mieć więcej czasu na wspólne spacery, oglądanie seriali czy zwyczajne nic-nie-robienie. Niestety, spychotechnika zemściła się na mnie później, gdy dopadły mnie skumulowane obowiązki, doszło więcej pracy, ruszyły z kopyta zaplanowane dużo wcześniej, a niepewne do ostatniej chwili projekty i… moim kalendarzem zawładnął chaos, wspierany przez stres i pośpiech. Praktycznie w żadnym tygodniu nie udało mi się wykonać tego, co miałam w planach, a przekładane na później sprawy kumulowały się w nieskończoność. Żyłam w zasadzie z dnia na dzień. Wysypał się mój plan treningowy, rozkład tygodnia, nie wychodziła zdrowa dieta… Po prostu wszystko zmierzało w stronę katastrofy.

WIELKI WYBUCH

I rzeczywiście, z chaosu powstał wielki wybuch. Po połowie takiego szalonego, stresującego miesiąc mój organizm się zbuntował i rozchorował. Dawno nie miałam już takiej gorączki. Przeleżałam kilka dni w łóżku, co dało mi wreszcie czas na bezwarunkowy odpoczynek z książką i serialami. Bez wyrzutów sumienia nie robiłam nic i odpuściłam. Musiałam. Choć oczywiście szkoda, że doszłam do tego wniosku dopiero wtedy, kiedy powiedziało mi o tym moje własne ciało.

nowa miłość scrapbooking

POZIOM KREATYWNOŚCI? POWYŻEJ SKALI

Kilka wolnych dni zaowocowało wzmożoną kreatywnością. Miałam czas czytać nie tylko książki, ale przeglądać też blogo- i vlogosferę. Tak trafiłam bloga Kasi Mistacoglu WORQSHOP.PL, na którym znalazłam mnóstwo inspirujących treści. Tam też pierwszy raz spotkałam się z rozwiązaniem pewnej kwestii, z którą od jakiegoś już czasu zmagałam się w głowie.

Zauważyłam kiedyś, że wraz z moim chłopakiem chętnie przeglądamy nasze albumy z dzieciństwa, ale już naprawdę rzadko zaglądamy do folderów z cyfrowymi zdjęciami, wykonanymi nieco później. Od jakiegoś już czasu nosiłam się z zamiarem powrotu do wywoływania kilkunastu najlepszych zdjęć w roku, aby w przyszłości móc do takich wspomnień łatwo i chętnie powrócić. Niemniej jednak nie do końca wiedziałam, jak chcę te zdjęcia magazynować. Lubią estetyczne i kreatywne rozwiązania, do których niestety nie zaliczają się typowe albumy, z kolei składanie layoutów z każdego roku na komputerze i zanoszenie do drukarni wydawało mi się nudnym i zniechęcającym zajęciem.

Na szczęście na blogu Kasi znalazłam fantastyczne rozwiązanie: PROJECT LIFE. Postanowiłam dać mu szansę i już zamówiłam album, w którym umieszczę wspomnienia z pierwszej połowy 2018 roku. Rok 2017 z kolei z powodzeniem uda mi się zamknąć w kilku kartach ręcznie robionego albumu, który w czasie mojego przymusowego pobytu w domu z ogromną radością zaczęłam już tworzyć. Bawienie się wspomnieniami, zdjęciami, albumem oraz te wszystkie piękne, kolorowe dodatki – to zdecydowanie moja nowa miłość.

A jak Wam minął ten pierwszy, całkowicie wiosenny miesiąc? Wycisnęliście z niego tyle, ile tylko się dało?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz