MINIMALIZM - TO JAKIEŚ CHORE!

W czasie letnich miesięcy pracowałam na projektem magisterskim, więc – oczywiście – spędzałam mnóstwo czasu, myjąc okna, zamiatając pustynię i czytając blogi. W czasie wykonywania ostatniej z wymienionych czynności trafiłam na sporo stron, nie tylko polskich, poświęconych minimalizmowi. I nie chodzi tutaj o białe wnętrza na wysoki połysk ani o jednokolorową elewację domu. Minimalizm, którym się zafascynowałam, jest stylem życia, w którym staramy się nie marnować pieniędzy, czasu czy energii. Łączy się z nim temat oszczędzania, życia ekologicznego, słynne hasło „no waste”.

Zapisałam się do kilku grup na FACEBOOKU, które właśnie takiemu sposobowi na życie są poświęcone. Liczyłam na ciekawe porady w kwestiach praktycznych, interesujące opinie i prawdziwe, inspirujące historie. Bardzo się jednak myliłam.


minimalizm styl życia


TO JEST TOTALNIE CHORE

„Od trzech lat jestem minimalistką. Właśnie zrobiłam porządek w szafie. Policzyłam ubrania i okazało się, że mam w sumie 180 sztuk. Myślę, że to trochę za dużo. A Wy ile macie?”

„Liczyłyście kiedyś buty? Ja mam łącznie 23 pary + kapcie.”

„Mieszkam z chłopakiem i bardzo bym chciała, żebyśmy żyli minimalistycznie, ale dostaliśmy w prezencie naczynia. Mamy teraz 8 sztuk misek dla dwóch osób. Co mam z tym zrobić?”

„Chcę być minimalistką, ale mam ogromną kolekcję książek. Czy powinnam je wyrzucić?”

Takie wpisy na grupie dotyczącej minimalistycznego życia widziałam już tyle razy, że w końcu miarka się przebrała i postanowiłam coś o tym powiedzieć. No, napisać.

Mam tendencję do porównywania się z innymi. Mam skłonności do oceniania siebie przez pryzmat osiągnięć innych ludzi. To normalne, że mamy takie przyzwyczajenia, bo od początku jesteśmy tego uczeni. Dostajemy oceny lepsze lub gorsze niż inni, mamy średnią i czerwony pasek, a za nie nagrody. Dostajemy mniejszą lub większą wypłatę, kupujemy nowszy smartfon albo samochód. I ja rozumiem, że ciężko jest czasem pomyśleć w inny, mniej schematyczny sposób.

Ale, na litość patyka, wierzę, że sensem życia jest bycie szczęśliwym. I jeśli ktoś próbuje to życie ulepszyć, zmienić, poprawić, na przykład w duchu minimalizmu, to chyba właśnie po to, żeby czuć się dobrze sam ze sobą i z innymi, żeby czuć satysfakcję i radość. A nie po to, żeby liczyć buty w szafce i żeby broń Boże nie było ich więcej niż u reszty. Dlatego ten cały minimalizm, sprzedany jako szereg cyferek, jest dla mnie zupełnie do dupy.

Brakuje jeszcze tylko:
„Bardzo mi się podoba minimalistyczne życie, ale mi nie wychodzi, bo mam ponad milion włosów na głowie. Czy powinnam się zgolić na łyso?”

JAKOŚĆ, A NIE ILOŚĆ

Nie wiem, ile mam ubrań ani kubków. Nigdy nie wpadłam na pomysł, żeby liczyć coś innego oprócz pieniędzy na koncie. Pewnie statystycznie mam wszystkiego za dużo. Ale i tak od jakiegoś czasu uważam, że prowadzę minimalistyczne życie.

Dla mnie minimlizm to nie ilość, to jakość. Staram się, aby rzeczy, na które wydaję pieniądze, wydarzenia, zainteresowania i osoby, którymi się otaczam, czyli wszystko to, czemu poświęcam czas i energię, wpływały pozytywnie na moje życia. Chciałabym zostać tylko z tym, co ma dla mnie wartość, nawet jeśli wiąże się to z zagraconym mieszkaniem.

Nie jestem w stanie na przykład pozbyć się MOICH PAPIERNICZYCH PRZYDASIÓW, mimo że wiem, że mam ich zdecydowanie za dużo. Ale one dodają wartość do każdego mojego dnia – służą mi do planowania, do rozwijania kreatywności, do relaksowania się.

Nie wyobrażam sobie, że wyrzucam wszystkie zgromadzone przez lata książki. Lubię je i czytam, przypominają mnie samej, kim jestem. A poza tym są ładne, a przecież jestem estetką.

Lubię i sport i nie sądzę, że mogłabym żyć szczęśliwie bez roweru, butów do biegania, maty do jogi i oddychających legginsów. Jasne, to kolejne rzeczy wokół mnie, ale dzięki nim jestem zdrowsza, a to przecież ogromna wartość w życiu.

Mój minimalizm polega na ponownym używaniu plastikowych butelek. Staram się nie kupować nowego T-shirtu, kiedy stary jeszcze się nadaje. Próbuję nie poświęcać energii na rozwijanie znajomości, jeśli już teraz czuję, że przyjaźni z tego nie będzie. Usiłuję nie poświęcać czasu na coś, co nijak mi do szczęścia niepotrzebne.

I bardzo bym chciała, żeby ludzie przestali sprowadzać fajne pomysły i wielkie idee do statystycznych osiągnięć rodem z excela. Bo ilość butów w szafce albo łyżek w szufladzie naprawdę nie ma znaczenia. Ale te kilka chwil, poświęconych na sensowne sprawy, a nie chorobliwemu przeliczaniu wszystkiego wokół, może coś zmienić. Czegoś nauczyć. W czymś pomóc.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz