#07 MIESIĄC Z JUST: KOŃCZĘ STARE, ZACZYNAM NOWE

Zaczęła się jesień. Wreszcie mamy październik. Nigdy jeszcze nie czekałam tak bardzo na koniec miesiąca, jak we wrześniu. I nie chodzi o to, że on był nieudany czy niefajny. Po prostu był strasznie długi, rozlazły, i okropnie, potwornie męczący. Ale dość tego pustego narzekania. Lepiej napiszę po prostu, co się działo.

wrzesień planer

WYGRAŁAM Z BIUROKRACJĄ

Początek poprzedniego miesiąca spędziłam w punktach ksero i w kolejkach do urzędów, zarówno tych hiszpańskich, jak i naszych rodzimych. Zaczęło się od świetnej wiadomości: dostałam pracę! I to w zawodzie. Może nie jest to stanowisko moich marzeń, ale na początek wystarczy, a ja jestem bardzo zadowolona, bo mam z głowy kolejną stresującą kwestię, i to w dodatku dość istotną.
Przed podjęciem legalnej pracy w Hiszpanii musiałam załatwić szereg formalności. Hiszpańska biurokracja zasługuje na osobny wpis, ale uchylę rąbka tajemnicy, mówiąc, że nie było tak źle, jak się spodziewałam, przyzwyczajona do polskich standardów. Udało się mi się załatwić potrzebne dokumenty, a nawet popchnąć kwestie póki co mniej istotne, a to wszystko w zaledwie dwa dni! Jestem z siebie bardzo dumna, bo sama skutecznie zawalczyłam w urzędach, a to – wiadomo – nie jest takie łatwe, zwłaszcza w obcym kraju.

Na początku września przyleciałam na kilka tygodni do Polski w związku ze zbliżającym się terminem obrony pracy magisterskiej. Tutaj również dopadła mnie biurokracja, ta uczelniana. Muszę przyznać, że łatwiej jest za granicą podjąć legalnie pracę niż złożyć pracę dyplomową do dziekanatu. Serio.

POZOSTAŁO JUŻ TYLKO CZEKAĆ

Ponad dwa tygodnie września spędziłam na… oczekiwaniu. Konkretniej: na oczekiwaniu na wyznaczenie terminu obrony, a potem na samą obronę. Z natury jest osobą niecierpliwą, dlatego ten czas był dla mnie okropnie denerwujący. Niby się uczyłam, czytałam artykuły, przeglądałam notatki ze studiów, przygotowywałam na ewentualne pytania recenzenta, ale tak naprawdę to chyba głównie marnowałam czas. A tego bardzo nie lubię.

Wrześniowa organizacja czasu była w zasadzie zbędna, robiłam z dnia na dzień to, na co miałam ochotę, a i tak zostawało sporo wolnego czasu, który gdzieś przeciekał mi przez palce. Przekonałam się po raz kolejny, że nienawidzę braku powtarzalności. Cieszę się, że zaczął się październik, a razem z nim nowe obowiązki, które pozwalają mi trochę uporządkować swoje życie.



TROCHĘ POZYTYWÓW

Żeby nie było, że tylko narzekam na to, jaki ten wrzesień był nieudany, muszę wspomnieć o niesamowicie pozytywnych wydarzeniach. Przede wszystkim zaliczają się do nich spotkania z rodziną i przyjaciółmi. Niektórych udało mi się zobaczyć tylko raz, z innymi spędziłam kilka dobrych dni, ale każde takie spotkanie napełniało mnie pozytywną energią. Piliśmy razem hektolitry kawy, pociliśmy się wspólnie na treningach, plotkowaliśmy i snuliśmy plany na bliższą i dalszą przyszłość. To zdecydowanie olbrzymi plus minionego miesiąca.

Bardzo pozytywnie oceniam też wszystko to, co wydarzyło się w sferze online. Wróciłam do regularnego publikowania na blogu, zdecydowanie rozwinął się też FANPEJDŻ BLOGOWY, gdzie niektóre z moich wpisów doczekały się kilku komentarzy, za które bardzo dziękuję. No i najważniejsze – we wrześnie poprowadziłam pierwszego w życiu live’a na INSTAGRAMIE! Pokazałam na żywo, jak rysuję i uzupełniam planami tygodniowy kalendarz w swoim bullet journalu. Bardzo się tym live’em stresowałam, a w trakcie okazało się, że wcale niełatwo jest jednocześnie rysować prostą linię i mówić coś z sensem, ale chyba nie było tak źle, bo dostałam potem naprawdę dużo pozytywnych prywatnych wiadomości. Mogę obiecać, że live’ów będzie więcej. Muszę teraz popracować nad jakością nagrań, więc mam kolejny cel przed sobą!

CZASOUMILACZE

We wrześniu miałam na rozrywkę sporo czasu. Szczególnie przypadły mi do gustu:
  • film: udało mi się nadrobić różne polskie propozycje. Z nowości całkiem niezły okazał się opowiadający o Koszubach KAMERDYNER w reżyserii Filipa Bajona. Wygrywa jednak obejrzany przeze mnie jeszcze w dzień premiery KLER Wojtka Smarzowskiego, którego kino w ogóle lubię i polecam.
  • serial: TELEFONISTKI początkowo mnie nie przekonały, ale po kilku odcinkach nie mogłam się już oderwać. Myślałam, że będzie to serial obyczajowy, a tak naprawdę to wciągający kryminał! Zdecydowanie warto, a jeśli uczycie się hiszpańskiego, spróbujcie oglądać w oryginale. Język nie jest bardzo trudny, a mimo to rozwija słownictwo.
  • kreatywność: we wrześniu pierwszy raz skusiłam się na kreatywne wyzwanie dotyczące kaligrafii, które zorganizowała Agata z ARTYSTYCZNEGOBLOGA SIĘRYSUJE.PL. Wcale nie było łatwo, bo do Polski przywiozłam minimalną ilość papierniczych przydasiów, ale było warto. Kreatywne wyzwania, szczególnie jesienią, to coś, co z ręką na sercu mogę polecić.

Przede mną teraz nowe, październikowe wyzwania związane z pracą i przejściem w dorosły tryb życia. Bardzo się cieszę z tych zmian i nie będę tęsknić za wrześniem. A Wy? Jak Wam minął poprzedni miesiąc? Cieszycie się, że już się skończył, czy wolelibyście, aby trwał dłużej?




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz